08 kwietnia 2007

Pieprzone five o` clocki.

Ignorancja to rozkosz.
Ciężko mi nie zgodzić się z tym twierdzeniem, zwłaszcza podczas przelotnych momentów, w których z nutą zazdrości spoglądam na pławiące się w błogiej nieświadomości masy, dla których źródłem szczęścia jest polifoniczny dzwonek.
Chwile, w których brzemię świadomości nazbyt daje się we znaki, w których uciekam w abstrakcję pod tytułem: co by było gdyby. Jest to zawsze niezwykle krótka wizja, która odchodzi równie szybko jak przyszła.

O ile zawsze byłem świadomy faktu, iż ignoranci byli, są i zapewne będą w zdecydowanej większości - co nota bene jest potwierdzeniem tezy, iż z głupotą i bogowie walczą nadaremno - to nie sądziłem, że istnieje naród niemal całkowicie oddany hołdowaniu wcześniej wspomnianej tezie.

Myślę, że nawet średnio domyślny czytelnik wie o jaki naród się rozchodzi.
Tak, chodzi o tych pociesznych wyspiarzy, którzy z bliżej nieznanych mi powodów jeżdżą po lewej stronie drogi, mają od groma dziwnych miar, które nazywają imperialnym i jak na mój gust to sami się nie do końca w nich rozeznają, a w łazience, tudzież w kuchni oddzielny kran na zimną i gorącą wodę. O ile jazdę po lewej stronie, inne jednostki miar i cała masę innych fanaberii nad którymi nie mam zamiaru się rozpisywać można ewentualnie tłumaczyć chęcią bycia oryginalnym, to niestety dla zjawiska kranów, pomimo wytężonych rozmyślań, nie znalazłem choćby wpół logicznego wytłumaczenia. Chyba żeby wziąć pod uwagę chęć hartowania ciała (o co nawiasem mówiąc w życiu bym ich nie posądził) najpierw w lodowatej wodzie, a potem we wrzątku, bo przecież za cholerę nie idzie puścić sobie wody letniej - bądź tu mądry i pisz wiersze, że o umyciu twarzy nie wspomnę.

Dobrze, skoro wiadomo już, że chodzi o Anglików, to może powoli zacznę przechodzić do rzeczy.
Słysząc opowieści o nastawieniu i poziomie wiedzy tak zwanych cywilizowanych narodów do reszty świata zawsze traktowałem je z pewnym dystansem i przysłowiowym przymrużeniem oka. Jednakże rzeczywistość po raz kolejny w dość brutalny i tylko sobie charakterystyczny sposób pozbawiła mnie jednej z niewielu iluzji jakie ostały się w zakamarkach mojej świadomości.
Wszystkie opowieści, które do tej pory traktowałem na równi z syto przekoloryzowanymi anegdotkami, szybko zamieniły się boleśnie szarą i smutną prawdę.

Aby nie być gołosłownym, pozwolę sobie przytoczyć kilka wybranych, encyklopedycznych, żeby nie powiedzieć sztandarowych przykładów ignoranctwa Anglików, których miałem okazję doświadczyć od czasu kiedy przygnało mnie do ojczyzny beatelsów, kiepskiej pogody i jeszcze gorszego żarcia.

To gdzie jest ta Polska? Dobre pytanie. Gdzieś na wschód, w okolicach Rosji...
Nie będę ukrywał, geografia nigdy nie była moim konikiem, lecz w porównaniu ze stanem wiedzy geograficznej angoli to spokojnie mógłbym rozważać start w olimpiadzie :)
A więc świat wygląda tak - jest sobie Anglia i Irlandia, ocean, gdzieś hen hen za nim Ameryka, na południu jest Francja a potem zazwyczaj długo nic i Rosja, przepraszam niekiedy pomiędzy znajdują się Niemcy, lecz nie zawsze. Byłbym zapomniał, zdarza się, że Szwecja leży pod Francją. Generalnie rzecz biorąc mapa geopolityczna świata w oczach przeciętnego Anglika wygląda dość zabawnie, o ile w ogóle wygląda.
Dla ścisłości dodam, że są miejsca, których położenie nie jest dla Anglików zagadką, są to mianowicie ich ulubione miejsca spędzania urlopu - Gran Canaria, Ibiza i Tajlandia.
Będąc przy ciekawostkach geograficznych wspomnę, że istnieją tu osobniki, którym się wydaje, że Polska była, lub być może w jakiś sposób jest częścią Rosji i że Polacy mówią po rosyjsku.

Znacie takie pojęcie jak "katalog wiedzy zbędnej" ?
Moim zdaniem Anglicy wyszli z założenia, iż większość dostępnej wiedzy można z powodzeniem umieścić w tymże katalogu.
Znajomość języków? Niby fajny bajer, ale po co uczyć się języków skoro "wszyscy" znają angielski, a jeśli nie znają to najwyższy czas aby poznali. Na tym jednak się nie kończy. Uwaga, uwaga! Mała przestroga dla wszystkich naiwnych, którzy pragną podszlifować swój angielski, lub też się go nauczyć. Paradoksalnie Anglia jest z jednym z ostatnich miejsc w jakich można to zrobić. Dlaczego? Dlatego, że praktycznie rzecz biorąc tu nie do końca mówi się po angielsku i wcale w tym momencie nie mam na myśli różnic pomiędzy tak zwanym british english a text book english. Język, którym posługuje się większość Anglików jest specyficznym bełkotem okraszonym dużą ilością kolokwializmów, często o charakterze stricte regionalnym, że nie wspomnę o nagminnym gwałceniu zasad gramatyki. Na tym jednak nie koniec, aby było jeszcze ciekawiej dochodzą do tego akcenty, dzięki którym szkot nie rozumie londyńczyka i vice versa. Bywa to rzecz jasna zabawne, lecz jak się pewnie domyślacie nie ułatwia życia.
Tak więc jeśli chcecie uczyć się angielskiego - róbcie to w szkołach i na kursach - dzięki temu możecie mieć pewność, że będziecie mogli się porozumieć także poza granicami UK. Smutne aczkolwiek prawdziwe, przeciętny mieszkaniec wysp mówiący poprawną angielszczyzną na 90% jest obcokrajowcem, że nie wspomnę o kilku przypadkach, w których usłyszałem od anglika, że mówię po angielsku lepiej od niego. Nieco to żenujące, jednak prawdziwe.
Irytujące jest ich podejście do sprawy, które sprowadza się do przeświadczenia, iż każdy rozumie, lub też powinien rozumieć ich bełkot.

Kolejną niezwykle interesującą kwestią jest angielska wizja świata, zarówno w kwestiach bieżących jak i przeszłych. Dane już mi było dowiedzieć się, że Anglia przystąpiła do II wojny światowej po to aby ratować Polskę, a że z tym ratowaniem delikatnie się spóźniła było spowodowane tym, że musiała się najpierw uzbroić.
Sposób w jaki ukształtował się układ sił i wpływów po drugiej wojnie, łącznie z faktem rozpostarcia przez matkę Rosję parasola realnego socjalizmu nad sporą częścią Europy nie miało nic wspólnego z postawą Anglii i innych państw, które nota bene rozdawały karty w tej niezbyt dla nas szczęśliwej rozgrywce. To jakoś tak po prostu wyszło. Być może moja wiedza z zakresu historii zaczęła po latach kuleć, może nigdy nie była na wystarczającym poziomie, nie wiem.... Nie zmienia to faktu, że powyższe tezy pozostawię bez komentarza.

Wspomniałem o wizji świata, heh, tu też jest ubaw po pachy. Można powiedzieć, że Anglicy są dość patriotycznie nastawionym narodem. Nie w tym nic złego. Co nie zmienia faktu, iż przednio ubawiłem się, gdy usłyszałem, że Anglia rządzi światem (sic!). Bez komentarza.

Jako, że te i wiele innych przykładów wybitnej ignorancji można by przytaczać jeszcze długo, zakończę ten post swoim prywatnym numerem jeden.
And the winner is...
Jak się domyślacie nie wiedziałem czy mam się śmiać czy płakać, gdy usłyszałem, że w Anglii panuje komunizm.
Tak, komunizm. Dlaczego? Dlatego, że w tym kraju ucisku i zniewolenia rząd poprzez system prawa mówi ludziom co mogą, a czego nie mogą robić i co gorsza karze płacić za wywóz śmieci, czego nie robi z częstotliwością, która satysfakcjonowałaby uciśniony naród angielski. Do pytania co należy zrobić w takiej sytuacji, poza śmiechem i płaczem szybko dodałem sobie bicie po tępej łepetynie deską z dużą ilością zadr, opcjonalnie gwoździ. Jako komentarz do tego genialnego stwierdzenia, pragnę powiedzieć, że szczerze życzę każdemu Anglikowi, który się z nim identyfikuje, aby dane mu było pożyć w warunkach realnego socjalizmu choćby przez pół roku, najlepiej aby to było jeszcze za czasów stalinowskich.

Czy jednak cena świadomości nie bywa zbyt wysoka? Bardzo ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Jednak za każdym razem, gdy je sobie zadaję, odpowiedź jest ta sama: "I pay it gladly".