24 lutego 2011

O edukacji raz jeszcze.

We Francji czy Hiszpanii repetuje nawet co trzeci uczeń, u nas tylko 5,3 proc. - ujawnia "Rzeczpospolita".

 Patrząc na powyższe zdanie można by pomyśleć, że Polska to kraj ludzi genialnych - nic bardziej mylnego. Z artykułu dowiadujemy się, że taki stan rzeczy jest wynikiem promowania uczniów na wyrost oraz dbania o opinię szkoły. Nic nowego. Nie od wczoraj wiadomo, że w niektórych przypadkach repetowanie klasy nie zda się absolutnie na nic, a nauczyciele z chęcią pozbędą się ucznia stwarzającego problemy. Pompowanie statystyk w celu poprawienia wizerunku szkoły też chyba specjalnie nikogo nie dziwi. Pytanie tylko czy tak powinno być? Czy należy jeszcze bardziej pogrążać i tak już ledwo zipiący system edukacji? Czy warto produkować kolejnych analfabetów mogących się szczycić takim czy innym dyplomem dla świętego spokoju czy też statystyk? Odpowiedź oczywiście brzmi nie, niestety jednak niczego to nie zmienia. Logika swoje, a słupki swoje. Takie życie. 

W dalszej części artykułu czytamy, że Eurokochłoz dąży do ograniczenia "drugoroczności", gdyż jest to zjawisko niekorzystne społecznie, ekonomicznie i psychologicznie. No proszę, jesteśmy o krok przed UE! Niestety nie ma się z czego cieszyć. Stanowisko i polityka UE rzecz jasna mnie nie dziwi. Takie cholera ciekawe czasy. Wszyscy jesteśmy równi, zjednoczeni i nie ma przegranych i w ogóle jest super. Kiedyś jednak trzeba będzie zejść na ziemię. Może zamiast przeciwdziałać drugoroczności należy pójść w inną stronę? Może należy zacząć przeciwdziałać polityce złudzeń. Nie każdy musi skończyć szkołę, a z całą pewnością nie powinni kończyć jej matoły tylko dlatego, że ktoś sobie coś uroił. Matoł ma spore szanse na to, że matołem pozostanie z dyplomem czy bez niego. Jest tylko jedno małe ale. Otóż, matoł z dyplomem potrafi być o wiele bardziej szkodliwy niż ten bez dyplomu, gdyż ten z dyplomem często potrafi wykształcić w sobie przekonanie, że matołem nie jest. 

Uważam, że powtarzanie klasy nie jest złe. Dlaczego na równi mają być traktowani ci, którzy chodzą na zajęcia i się uczą i ci, którzy mają wszystko w dupie? Wszystkim na koniec dyplomik i jest ok. Nie ma negatywnych skutków. Oczywiście tylko pozornie, gdyż dzięki temu wspomniany dyplom jeszcze bardziej traci na wartości. 

W Polsce rzecz jasna problem ten sięga o wiele głębiej, gdyż dzięki Mc Uczelniom wyrastającym jak grzyby po deszczu co drugi ćwierć-mózg radośnie ukończywszy jeden z wyimaginowanych kierunków wymachuje dyplomem "studiów wyższych". To, że realna wartość tego dyplomu (można oprawić w ramkę, zatkać dziurę w bucie, lub wsadzić sobie w tyłek) jest w wielu przypadkach tożsama z dyplomem uczelni państwowej jest już inną bajką.  

12 lutego 2011

Soul food.

Tym razem z okazji zbliżających się walentynek kilka słów o miłości.

Amor vincit omnia! 
Da leugst du, spricht Pecunia
Denn wo ich Pecunia nicht bin
Da kommt Amor Selten hin!

08 lutego 2011

Zakaz.

Na zdjęciu zakaz ruchu pojazdów o masie przekraczającej 12 ton, lub jak kto woli ograniczenie prędkości do 12 ton na godzinę. Pod spodem 12 tabliczek zaczynających się od słów "nie dotyczy". Zdjęcie jest z telefonu stąd kiepska jakość. Na pierwszych 11 wymienione są firmy, na ostatniej jest napisane nie dotyczy przewozu płodów rolnych. Muszę przyznać, że znaku z taką ilością "wyjątków" jeszcze nie widziałem. Nie widziałem także tak dobrze i szczelnie "zagospodarowanego" znaku. Ciekawe co się stanie, gdy w okolicy przybędzie jeszcze jedna firma, dla której trzeba będzie zrobić wyjątek?

01 lutego 2011

Religie świata łączcie się.

Niedawno dowiedziałem się, że Czesi chcą uznania Jediizmu za oficjalną religię. Muszę przyznać, że niewiele wiem o Jediizmie (mam nadzieję, że tak to się pisze), w artykule możemy przeczytać, że wiara Jedi to wyznanie synkretyczne, łączące w sobie m.in. cechy chrześcijaństwa, buddyzmu i zen.
Ciekawa koncepcja, niemniej jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to kolejny niezdrowy twór. Nie zrozumcie mnie źle. Oczywiście każdy ma prawo do własnej wiary, jakkolwiek dziwna by ona nie była. Nie zmienia to jednak faktu, że ciężko brać na poważnie "religię" mającą swe korzenie w filmie z gatunku western w kosmosie. 

Refleksje na temat ludzi chcących być Jedi przywiodły mnie ponownie do refleksji na temat religii w ogóle. Kolejny raz doszedłem do tego samego wniosku. Problem nie leży w religii jako takiej. Nieważne jaka to religia. Nie chodzi o to czy ktoś jest wyznawcą islamu, buddyzmu, judaizmu, katolicyzmu, zen, hinduizmu, konfucjanizmu, sikhizmu, jedi, czy też latającego spaghetti.  Nie. Wcale nie chodzi o to jak nazywasz swojego Boga, jak często się do niego modlisz i jakiego mięsa nie jesz. 
Więc o co chodzi? Najnormalniej w świecie o to jakim jesteś człowiekiem. Koniec i kropka. Tu leży pies pogrzebany. Nidy nie chodziło o religię. Mam jeden prosty argument potwierdzający moją tezę (tak tylko jeden). Nasza natura jest taka, że lubimy się nawzajem tępić na różne sposoby. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest to jedna z naszych ulubionych rozrywek. Minęły tysiące lat, a nasza natura nie uległa zmianie - środki za pomocą, których możemy odsyłać bliźnich na łono ... (wpisz odpowiednie bóstwo w zależności od wiary lub pozostaw to miejsce puste jeśli w nic nie wierzysz) - zdecydowanie. Chcę przez to powiedzieć, że religia jest tylko pretekstem, bo w gruncie rzeczy nie chodzi o Boga, kolor skóry, itd. Często chodzi o pieniądze, ziemię i o to, że lubimy się mordować i jako gatunek w większości składamy się z debili. Recepta na katastrofę, która sprawdza się od zarania dziejów. Myślę, że wszyscy, którym się wydaje, że tak bardzo w coś wierzą, że warto za to mordować powinni w końcu zjednoczyć się pod sztandarem jednej religii, która de facto zawsze była najpopularniejszą religią na świecie. Religia ta nazywa się debilizm. Jej założenia są banalne - hołdowanie własnej głupocie. Pewnie dlatego ma tak wielu wyznawców.