05 września 2007

Przepraszam, czy tu uczą?

Wiele osób wiesza psy na polskim systemie edukacji i trzeba przyznać, że nie bez kozery.
Sam niejednokrotnie przeklinałem szkolną ławę i nie kryję satysfakcji z faktu, że moja przygoda z polską oświatą jest zamkniętym rozdziałem, do którego nie mam zamiaru wracać.

Nie trzeba się długo zastanawiać aby zacząć wymieniać grzechy polskiego szkolnictwa.
Przeładowanie programu zbędną wiedzą encyklopedyczną, często fatalnie dobierane podręczniki, zero nacisku na przygotowanie do funkcjonowania na rynku pracy, oraz na rozwijanie umiejętności praktycznych. Jak się zapewne domyślacie ta lista mogła by być o wiele dłuższa, nie sądzę jednak aby przedstawienie jej w pełnej krasie miałoby większy sens, każdy z Was z pewnością może dopisać do niej kilka grzeszków. Jeśli dodamy do tego chroniczne niedofinansowanie oraz fanaberie kolejnych ministrów edukacji, których nota bene, wysłałbym na przymusowe dokształcanie, opcjonalnie proponowałbym siemię konopne winem zapijać, przed naszymi oczami powoli zaczyna majaczyć smutny obraz polskiej szkoły.

Do tego obrazu nędzy i rozpaczy trzeba niestety dodać jeszcze jeden element. Elementem tym jest poważny z problem z doborem kadr. Oczywiście, że nie jest to żadną nowością, lecz jak mówi powiedzenie diabeł tkwi w szczegółach, a kwestia doboru kadr kryje w sobie jeden szczegół...
Nie mówi się o nim publicznie, w zasadzie to chyba nie mówi się o nim w ogóle, pytanie tylko dlaczego? Otóż, natura tego problemu praktycznie wyklucza jakąkolwiek publiczną dyskusję na jego temat, cóż takie czasy....

Jaka jest więc natura tego problemu? Prozaiczna - zawód nauczyciela w dużej mierze został zmonopolizowany przez płeć piękną. Tak się akurat złożyło, że całe masy pań odnajdują w sobie powołanie i postanawiają zostać pedagogami, lub jak kto woli pedagożkami, nomen omen jestem gorliwym zwolennikiem określenia numer dwa. Jest więc powołanie a wraz z nim niemal święte przeświadczenie o tym, że to wystarczy aby sprawdzić się w zawodzie. Dlaczego tak wiele kobiet sądzi, że świetnie się sprawdzi w pracy z dziećmi, tudzież młodzieżą? Nie wiem, nie potrafiłem odnaleźć logicznego wytłumaczenia tego zjawiska, a twierdzenie, że jest się ku temu predysponowanym z racji bycia kobietą jest dla mnie co najmniej niedorzeczne.

Nazwijmy wcześniej opisane założenie teorią, jak jest więc z praktyką? Z praktyką jest tak, że jest oddzielona od teorii sporą przepaścią, którą trzeba pokonać. Niektórzy zaprzęgają do działania szare komórki i przedostają się na drugą stronę, niestety zdecydowana większość po prostu robi krok naprzód i uderza ryjem w glebę. Praktyka krzyczy zaś - Takiego wała!!!

Panie pedagożki jednakże wydają się być rasą genetycznie uodpornioną zarówno na krzyki praktyki jak i podszepty rozsądku, że o uderzeniach ryjem o glebę rzeczywistości nie wspomnę. Być może są zawody, w których cechy te mogły by okazać się przydatne, mogę jednak z całą pewnością stwierdzić, że zawód nauczyciela nie jest jednym z nich.

Aby nie być gołosłownym, pozwolę sobie zamieścić kilka przykładów, które moim zdaniem świetnie ilustrują istotę problemu vide brak kompetencji, tudzież daleko posunięte bezmózgowie.

Na początek przykład niezwiązany z nauczaniem, jednakże bardzo jaskrawy, przez co warty przytoczenia.
Rzecz dzieje się w szkole podstawowej, chyba w drugiej klasie. Do klasy wpada pani higienistka (dla niewtajemniczonych, tak kiedyś określało się szkolną pielęgniarkę) i zapowiada, że będzie sprawdzała czy nie mamy wszy - praktyka dość powszechna w tamtym okresie - nic dziwnego. Na czym polegał tak zwany "bajer"? Na tym, że pani higienistka postanowiła zaprząc do działania swoją inwencję twórczą i zamienić rutynowe poszukiwanie pasożytów w coś nieco bardziej spektakularnego. Przed tablicą zostało ustawione krzesło, na którym wywołana osoba siadała frontem do audytorium a higienistka przetrząsała jej włosy.
Nieco niezręczna sytuacja, prawda? Na tym jednak nie koniec. Gwóźdź programu pozwoliłem sobie zostawić na koniec. Przed rozpoczęciem przedstawienia zostało nam zapowiedziane, że jeśli u kogoś zostaną znalezione wszy fakt ten zostanie ogłoszony wszem i wobec na forum klasy.
W tym momencie mógłbym pozostawić tę sytuację bez komentarza, ale nie mogę się powstrzymać. Jak mawiają anglojęzyczni - Newsflash! Dzieci są okrutne. Ciągle nie potrafię sobie wytłumaczyć jak można być tak dogłębnie durnym i pozbawionym wyobraźni. Wydaje mi się, że większość osób potrafi odpowiedzieć na pytanie co by się stało z osobą, u której zostałyby odnalezione wszy, a fakt ten zostałby w celach pseudo profilaktycznych czy też wychowawczych (próbuję zgadywać) ogłoszony "publicznie". Jeśli jednak czytają to idioci, dla których odpowiedź nie jest oczywista, kolejny newsflash - dziecko to miałoby jak to się mawia lekko przejebane. Jak już wcześniej wspomniałem dzieci potrafią i bardzo często są okrutne. Drwiny, złośliwe uwagi, kawały, przezwiska, lista jest długa, pobyt w szkole także, a jeśli chodzi o te sprawy to dzieci mają nad wyraz dobrą pamięć. Na szczęście nikt nie miał wszy i tym razem wszystko skończyło się dobrze. Na koniec dodam tylko, że to żałosne przedstawienie odbyło się przy pełnej aprobacie pani wychowawczyni.

Przypomniała mi się jeszcze jedna historia. Prośba o skorzystanie z toalety, odmowa, bo przecież od tego jest przerwa i nie może ci się zachcieć w czasie lekcji, a jeszcze te czasy i ten wiek, że się słuchało nauczycieli. Efekt delikwent robi w gacie, na co nauczycielka z wielkim wyrazem zdziwienia na twarzy mówi: Jeśli aż tak Ci się chciało to trzeba było mówić! Bez komentarza. Dodam jedynie, że byłem świadkiem takiej sytuacji (o ile mnie pamięć nie myli) trzykrotnie w tym raz w kościele (próby przed pierwszą komunią). Co ciekawe natrafiłem na podobny przypadek niedotlenienia mózgu (osobista diagnoza, którą opieram w 100% na niczym) na studiach. Informuję, podkreślam pierwsze słowo, panią prowadzącą ćwiczenia, że idę do toalety, na co ona stwierdza, że nigdzie nie pójdę, bo ona się na to nie zgadza, gdyż jesteśmy na studiach i jesteśmy dorośli, więc mogę poczekać z toaletą do końca zajęć! Na co ja, zastanawiając się (jak zazwyczaj w takich sytuacjach) czy mam się śmiać czy płakać, odpowiadam, że jak słusznie zauważyła jestem dorosły i nie mam zamiaru pytać się o niczyje pozwolenie na wyjście do toalety. Ponownie bez komentarza.

Lekcja języka polskiego, uczymy się pisać rozprawkę, po części teoretycznej nauczycielka przedstawia nam tezę, która będzie tematem rozprawki i pyta się (a przynajmniej tak mi się wydawało) czy będziemy ją bronić czy obalać. Nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź (nie żeby ktoś miał zamiar się odzywać) radośnie obwieszcza, że będziemy bronić tezy. Miałem tego pecha, że się z nią nie zgadzałem i na domiar złego śmiałem tę opinię wyrazić na głos. Nawiasem dodam, że ten rodzaj pecha "prześladował" mnie aż do studiów. Babka nigdy nie darzyła mnie specjalną sympatią, ale tego dnia chyba coś w niej pękło. Zaczęła jechać po mnie jak po burej suce lekko się przy okazji zapowietrzając i jeszcze bardziej wkurzając, pewnie dlatego, że nie udało jej się ukryć gniewu. Dla mnie wyglądało to przekomicznie, gdyż była to kobieta filigranowa, blada jak ściana, z małym ustami, pomalowanymi kolorem "kurewska czerwień", które ściskała, gdy się zdenerwowała. Co ciekawe nawet jak się mocno wkurzyła pozostawała blada. Czyżby niedokrwienie mózgu? To co mówiła też było dość zabawne, Ty zawsze musisz być na nie, zawsze przeciwko klasie, zawsze, zawsze, zawsze...
Zawsze lejesz przez zapięty rozporek? ZAWSZE! Heh, co zrobić, czy to moja wina, że w jej podręczniku do pedagogiki czy też Jak poprowadzić lekcje polskiego for dummies nie było rozdziału o tym co zrobić jeśli uczeń ma odmienne zdanie od nauczyciela. Prawdę powiedziawszy to chyba większość nauczycielek zaopatrzyło w kompendia bez tego rozdziału, pewnie autorem także była kobieta.

Matematyka, omawiamy funkcje, pytam się babki dlaczego tam jest tak i tak, bo nie rozumiem. Wykrzyczana odpowiedź - Ja nie wiem co z Tobą jest! Jak ja mówię funkcja to Ci się jakaś blokada włączą chyba albo coś, ja nie wiem.... A przepraszam, zapomniałem, że pani tu tylko "uczy", my bad, już siedzę cicho.

Wspominając wybitne nauczycielki z jakimi miałem do czynienia w szkole podstawowej nie mogę nie wspomnieć o pani od muzyki. Miałem z nią zajęcia w 8 klasie, babka zaraz po studiach, pomieszanie faszystki z dewotką, bardzo możliwe, że także z nogą od stołu. Kobieta ta uważała za stosowne na lekcjach muzyki prawić nam o tym, że seksem należy czekać do ślubu, co też ona zrobiła i naprawdę warto (szczęśliwie oszczędziła nam szczegółów). Cała klasa była pozbawiona gustu, gdyż nie słuchała muzyki, którą ona aprobowała, ja natomiast byłem degeneratem pierwszego sortu, gdyż słuchałem muzyki, którą nienawidziła. Bardzo częste wybiegi osobiste i chamskie uwagi w stosunku to uczniów - rzecz normalna na jej lekcjach. Pamiętam, że nazwała jednego z moich kolegów pedałem, gdyż nosił kolczyk, pamiętam, że nieźle się odgryzł mówiąc, że nie powinno się używać słów, których znaczenia się nie zna.

Pora na klasyk. Tym razem rzecz dzieje się w liceum, lekcja polskiego. Pada pytanie: Co myślicie o głównej bohaterce? Zgłaszam się i odpowiadam: Słodka idiotka, na co nauczycielka zupełnie serio mówi do mnie - Na pewno tak nie myślisz.... Gdybym tylko wiedział, że ona potrafi czytać w myślach....

Przykłady nieprofesjonalnego i niedopuszczalnego zachowania nauczycielek niestety mógłbym mnożyć. Zamiast tego wolę zadać pytanie dlaczego sprawa przestawia się tak a nie inaczej? Dlaczego nigdy nie miałem do czynienia z nauczycielem, który ostawiałby cyrki, które są na porządku dziennym u nauczycielek? Żadnych napadów histerii, wrzasków, scen, gróźb, wybiegania z lekcji z płaczem. Może dlatego, że większość kobiet nie nadaje się do przewodzenia grupie? Rzecz jasna ta teza nie jest w stanie w pełni wyjaśnić wszystkich rodzajów dziwnych zachowań jakie można zaobserwować u żeńskiej części grona pedagogicznego. Nie zmienia to faktu, że według mnie wyjaśnia wiele, resztę w większości wypadków można wyjaśnić wścieklizną macicy (niestety nieuznawaną przez współczesną medycynę za chorobę). Wiedza i umiejętność jej przekazania to jeszcze nie wszystko, choć natrafienie na kogoś posiadającego jedno i drugie jest dość ciężkie. Co z tego, że ktoś jest świetnie przygotowany od strony merytorycznej i ma pomysł na przekazanie wiedzy jeśli nie potrafi zapanować nad klasą?

Klasa jak każda mniej lub bardziej formalna grupa podlega pewnym charakterystycznym szablonom zachowań. Nie posiadam zbyt dużej wiedzy na ten temat, jednakże z praktyki bardzo dobrze wiem, że jeśli grupie uda się wyczuć słabość u jednostki to wyeksploatuję tę słabość jak tylko będzie można. Tyczy się to zarówno nauczycieli jak i tych wewnątrz grupy, którzy zdecydowali się w ten lub inny sposób pozostać poza nią. Należy pamiętać, że nauczyciel startuje ze spalonej pozycji, jest po drugiej strony barykady, musi zdobyć szacunek, prestiż, zjednać sobie grupę, musi zostać jej liderem. Czy można ten cel osiągnąć histerią i pokazywaniem słabości psychicznej na każdym kroku? Szczerze wątpię. Niektórzy próbują terrorem i innymi mało wyszukanymi metodami, na które z całą pewnością nie powinno być miejsca w szkole, występują także hybrydy z pogranicza tyranii i histerii, szczerze mówiąc nie wiem co gorsze...

Wiele jeszcze mógłbym powiedzieć na temat, jednak im więcej o nim myślę tym bardziej mi się odechciewa go drążyć. Nic nie wskazuje na to, aby sytuacja miała ulec polepszeniu, bo czy możemy liczyć na jakieś sensowne zmiany w polityce kadrowej w szkolnictwie? Dialog na forum publicznym? Wątpię. Z całą pewnością nie możemy liczyć na zdrowy rozsądek kobiet, gdyż te problemu w ogóle nie dostrzegają. Każdą próbę polemiki na ten temat mogę podsumować powiedzeniem Gadał biskup do obrazu, gadała dupa do biskupa, a on do niego ani razu.

Nie chcę powiedzieć, że jest beznadziejnie, ale kolorowo także nie jest. Z całą pewnością problemów w szkolnictwie nie można bagatelizować. Nie sądzę jednak aby niedaleka przyszłość przyniosła znaczącą poprawę, nie widzę także aby ktokolwiek podejmował poważne kroki zmierzające ku naprawie polskiej oświaty.
Co więc robić? Nie wiem.
Pozostaje chyba tylko oddać się w ręce matki wynalazców...