14 października 2012

I'm not trying to save the world I'd rather watch it die slow.

Witam po przerwie. Tyle się dookoła dzieje, zarówno w kraju jak i na świecie, a blog świeci pustkami. Jaka jest tego przyczyna? Tym razem nie jest to reakcja obronna, o której  wspominałem wcześniej, tym razem to coś innego. Po części jest to fakt, że tak naprawdę poza pogodą niewiele się zmienia. Zmienia się forma, treść niezupełnie. Zmieniają się ludzie, twarze, zmieniają się maski i powody, dla których się nienawidzimy i oddajemy ulubionej rozrywce gatunku ludzkiego jaką jest autodestrukcja. Na deskach tego wielkiego teatru zmieniają się aktorzy, reżyserzy i dekoracje, samo przedstawienie już nie. Show must go on. I tak też się dzieje. I lokalnie i globalnie. Nie chce mi się po raz setny komentować tego samego w innym wykonaniu, zwłaszcza, że komentarz byłby prawdopodobnie taki sam, bądź bardzo podobny do poprzedniego lub poprzednich. Być może doświadczam czegoś w rodzaju wypalenia. Wiele rzeczy nie rozbudza już moich emocji tak jak kiedyś, w każdym razie nie na tyle aby je komentować. Zwłaszcza, że komentarz ten byłby zapewne nawiązaniem do "apteczki", czyli do starych i sprawdzonych rozwiązań. Myślę, że zarówno czytelnicy tego bloga jak i Ci co mnie znają (mam dziwne przeczucie, że jedne i te same osoby) wiedzą co mam na myśli. 

Powyższe nie oznacza jednak, że nie skomentuję bieżącej sytuacji w naszym kraju. Nie będę się zbytnio rozwodził, sądzę, że każdy zdolny do samodzielnego myślenia i postrzegania świata (jak się nad tym chwilę zastanowić, to raczej małe grono) widzi co się dzieje od Bałtyku aż po Tatry. Co zrobić, aby Polska była normalna? (Wiem, że narażam się śmieszność zadając te pytanie) Mam pewien pomysł. Jest on rzecz jasna nieco radykalny i z pewnością nie spotka się z entuzjastycznym przyjęciem. Jak to u mnie zazwyczaj bywa jego konstrukcja jest tak samo prosta jak konstrukcja cepa - nadal jestem zwolennikiem teorii, która mówi, że proste rozwiązania są najlepsze. A więc co trzeba zrobić? Spalić wszystko do gołej ziemi, zasiać trawę, poczekać z jakieś 100 lat, ponownie spalić wszystko do gołej ziemi, usiąść spokojnie w kącie i zastanowić się co dalej. Nie wiem jak Wy, ale ja nie widzę innych rozwiązań. Rzecz jasna nie mówię tu o rozwiązaniach serwowanych przez kolejne ekipy rządzące, które w mojej ocenie nie odróżniają własnej dupy od łokcia, nieistotne, z której strony sceny politycznej się wywodzą. 

W mojej ocenie trzeba zmienić mentalność całego narodu, co rzecz jasna jest rzeczą arcytrudną w ogóle, w polskim wydaniu wręcz graniczącą z niemożliwością. Ktoś powie, że dramatyzuję. Powiem krótko, mam dziwne przeczucie, że gdyby Bareja żył, lub gdyby go sklonować, to ciągle miałby pełne ręce roboty. Swoją drogą o ile nie popieram pomysłu klonowania ludzi, to dla Bareji jestem skłonny zrobić wyjątek. Co rozumiem przez Polską mentalność? Odsyłam do modlitwy Polaka z filmu "Dzień Świra". Do codziennej egzystencji po drugiej stronie lustra, kraju absurdów, gdzie wszyscy chcieliby zjeść ciasto i mieć ciasto. Do kraju sitw, koterii, układów, układzików, korupcji, nonsensu, dziedzicznych zawodów i ludzi, którzy mają wrodzony talent do strzelania sobie w stopę. Można by tak długo... ale po co? To już było...