22 czerwca 2013

O NFZ słów kilka...

... czyli znów o tym, że jest do dupy. Wiem, powtarzam się i to nawet po tym jak postanowiłem, że nie będę tego robił. Jak widzicie potrzeba komentowania smutnej, polskiej rzeczywistości jest silniejsza niż potrzeba niepowtarzania się. 

Dziś będzie o NFZ (między innymi). Sądzę, że każdy, kto miał wątpliwą przyjemność, lub innymi słowy był zmuszony, do korzystania z usług NFZ (ściślej z usług finansowanych z NFZ) może śmiało dorzucić swoje kilka groszy. Choć może lepiej by było powiedzieć kolejną łyżkę dziegciu.Problem w tym, że skoro mowa o dziegciu, to powinien też być miód, przynajmniej tak mi się zdaje. 

Miodu jednak ze świecą szukać. Jeżeli jeszcze jakiś jest, to leży przykryty grubą warstwą dziegciu, żalu i ludzkich łez. Ludzie umierający z powodu braku refundowanych leków, braku miejsca w szpitalach, lub nieprzyjęcia na oddział, dlatego, że NFZ nie widzi sensu ani potrzeby żeby ich leczyć, ludzie bijący się o to, by zapisać na wizytę u specjalisty (z terminem wizyty za rok). 

Można by długo wymieniać, nie ma chyba to jednak sensu, gdyż jak już wcześniej wspomniałem, Ci którzy mieli styczność ze "służbą zdrowia" w Polsce doskonale wiedzą o co chodzi. Pytanie tylko po co nam kolejna instytucja, która nie wywiązuje się z powierzonych jej zadań? Pomijając oczywiście miejsca pracy dla krewnych i znajomych królika oraz fakt, że w tym kraju nic nie działa, a jedną z naczelnych zasad jest - pomyśl logicznie, zrób odwrotnie. Rzecz jasna NFZ zazwyczaj nie widzi problemu, gdyż zwiększa limity i co rok daje więcej pieniędzy, no i w ogóle, czego od nas chcecie? 

Jak już zapewne wiecie jestem zwolennikiem prostych rozwiązań. A więc jeśli coś nie działa to należy to naprawić, a jeśli czegoś nie da się naprawić, to należy to wypieprzyć do kosza. Czy NFZ da się naprawić? Szczerze wątpię. Należy więc wziąć dużo kijaszków i rozgonić towarzystwo w cztery strony świata. Innymi słowy, "bezpłatna" służba zdrowia to fikcja. W praktyce NFZ nie finansuje prawie niczego, więc pozostaje nam albo leczyć się prywatnie, płacąc z własnej kieszeni - czyli drugi raz, bo przecież płacimy składki na NFZ, albo płacić pod stołem, by dostać się do specjalisty, lub na stół operacyjny zanim zdążymy zasilić szeregi wąchających kwiatki od dołu. Czytaj: jak masz pieniądze, to możesz kombinować, a jak ich nie masz, to usiądź spokojnie w kącie i czekaj na śmierć - oddasz państwu przysługę odciążysz ZUS. 

Ubezpieczenie zdrowotne powinno być dobrowolne, a nawet jeśli nie, to powinniśmy mieć wolny wybór w kwestii tego, gdzie i za ile chcemy się ubezpieczyć. Żyjemy w końcu, teoretycznie, w wolnym kraju opartym na zasadach demokracji i gospodarki wolnorynkowej. Stwórzmy więc wolność i wolny rynek ubezpieczeń medycznych i skończmy z fikcją darmowej służby zdrowia. Nie od wczoraj faktem jest (na co zwrócił uwagę specjalista z dziedziny ekonomii, którego nazwiska nie pamiętam), że najdroższe rzeczy to te, które są "darmowe". Poza tym, nie oszukujmy się, jak to mawiają Jankesi: "nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch". Koniec i kropka. Za darmo można w ryj dostać, nic więcej. Czemu wspomniani Jankesi, którzy jakby na to nie patrzeć żyją w kraju o wiele bogatszym od Polski nie posiadają wspaniałego wynalazku darmowej służby zdrowia? Może dlatego, że zdają sobie sprawę, że jest to zbyt dużym obciążeniem dla budżetu, czytaj workiem bez dna. Może, nie wiem, tak tylko zgaduję. 

Plusów wprowadzenia dobrowolności ubezpieczenia medycznego lub choćby "uwolnienia" rynku ubezpieczeń zdrowotnych jest wiele. Gdyby ubezpieczenie było dobrowolne, to każdy decydowałby czy i za ile ma się ubezpieczyć. Ludzie w różnych etapach swojego życia, w zależności od potrzeb sami decydowaliby ile pieniędzy chcą wydawać na ubezpieczenie. Np. chodzę do lekarza 3 razy w roku, wykupuję "pakiet minimum" za 100 złotych. Chodzę często, wykupuję za pakiet za 500, albo jak mam pieniądze i fantazję pakiet "platynowy" za 2000, w którym mam masaże, wi-fi i room service - moje pieniądze moja sprawa. Proste jak konstrukcja cepa. Ludzie mają więcej pieniędzy, bo nie są im zabierane i marnotrawione przez NFZ, a więc mogą więcej wydać lub zaoszczędzić. Jeżeli więcej wydają, to pobudzają gospodarkę, rośnie produkcja, rośnie zatrudnienie, rosną płace. Jeżeli więcej oszczędzają to np. nie muszą brać kredytu, albo mogą wziąć mniejszy. Wszystko na plus. Ktoś zapewne powie, a co z tymi co się nie ubezpieczą? Ich sprawa. Albo dajemy ludziom wolność wraz ze świadomością tego, że będą musieli ponieść konsekwencje swoich działań, albo prowadzimy ich za rączkę od kołyski aż po grób. Oczywiście jest duża rzesza zwolenników prowadzenia za rączkę, gdyż jak wiadomo, ludzi, których prowadzi się za rączkę jest łatwiej kontrolować. 

Zdaję sobie sprawę, że to o czym piszę to czyste mrzonki, gdyż nie ma w Polsce polityka, który odważyłby się publicznie opowiedzieć za likwidacją obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego. Innym problemem jest, że nie ma w Polsce, wg mnie, ludzi którzy potrafiliby rządzić, są jedynie tacy, którzy potrafią "politykować". I w tu jest pies pogrzebany, bo żeby coś zmienić, trzeba mieć jaja i trzeba potrafić rządzić, a nie bić pianę i kombinować jak tu wygrać następne wybory. Posługując się cytatem: "Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić." Niestety ciągle aktualne. 

Może, gdyby znalazł się jakiś polityk, który miałby choć szczątkowe pozostałości kręgosłupa, to może, może próbowałby uwolnić rynek ubezpieczeń. Co także byłoby dobre, bo jak nie od wczoraj wiadomo, tam gdzie jest konkurencja, tam klient (w tym wypadku chory) ma lepiej. Bardzo prosta zasada. Niestety zasada - pomyśl logicznie, zrób na odwrót - ponownie wiedzie prym. 

Skoro mowa o wolnym rynku, wolności i ubezpieczeniach, to nie mogę nie wspomnieć o ZUS. Instytucja równie genialna i wydajna w swych działaniach co NFZ. Moje postulaty są takie same jak w odniesieniu do NFZ. Rozwiązać, znieść obowiązek ubezpieczenia, wprowadzić możliwość wyboru ubezpieczenia. Argumenty takie same jak opisane powyżej, korzyści także. Swoją drogą, to ciekawi mnie nie od wczoraj, dlaczego w naszym kraju zupełnie legalnie funkcjonuje instytucja, która de facto działa na zasadzie piramidy finansowej? 

16 czerwca 2013

Polska walcząca.

Witam. Długo zbierałem się do tego, aby zasiąść przed klawiaturą i napisać tego posta. Dlaczego? Przyczyn jest wiele. Jedną z nich jest to, że znów będę się powtarzał, drugą to, że temat jest w gruncie rzeczy przykry. Chodzi o Polskę i o Nas. 

Z przykrością (dyplomatycznie rzecz ujmując) śledzę kolejne doniesienia prasowe, na podstawie których nie można dość do innego wniosku niż ten, że  nierządem Rzeczpospolita stoi. To także jest bardzo dyplomatyczne ujęcie problemu, bo "macie tu koleżanki niezły burdel" też całkiem dobrze pasuje. Problem jest bardzo złożony, można by rzecz systemowy. Systemowy, bo zaczyna się na samej górze, patrz ogólnie pojęty rząd i instytucje państwowe, a kończy na szarym Kowalskim, Ujmując rzecz zwięźle tu po prostu nic nie działa. Przyczyn jak zwykle jest wiele. Jest jednak coś, co ostatnio bardzo zwróciło moją uwagę. 

Weźmy przypadki, w których giną ludzie, bo nikt nie chce wysłać do nich karetki, albo nie chcą kogoś przyjąć do szpitala, albo zlecić badania na 10 złotych (Ci którzy oglądają wiadomości, wiedzą o jakich przypadkach mowa). Jakiś kozioł ofiarny się zawsze znajdzie, kogoś się odwoła, komuś być może zostaną postawione zarzuty, a potem będzie się szukało sposobu na naprawienie "systemu". Na ulepszenie procedur, ustanowienie nowego prawa, nowych regulacji. I tak dalej. Chyba mało kto dostrzega, że najlepsze prawo i procedury nic tu nie dadzą, bo (przynajmniej wg mnie) nie to jest tu najsłabszym ogniwem. Najsłabszym ogniwem (nie tylko w tych sytuacjach, ale także w wielu innych, kuriozalnych sprawach, w których cierpią ludzie) jest tu człowiek. Żadne procedury nie pomogą jeżeli nie będzie człowieka, który potrafi się wykazać dobrą wolą i rozsądkiem. 

To przede wszystkim ludzie zawiedli. Ludzie, którzy mają wszystko w dupie, ludzie dla których sposobem na życie jest "spychologia" i "tomiwisizm". Niestety, ze smutkiem, można stwierdzić, że jest to ideologia życiowa większości Polaków. Człowieka nie da się "naprawić" procedurami i zmianami prawa. Rzecz jasna ustalenie "odpowiednich" procedur jest o wiele łatwiejsze niż naprawa ludzkiej duszy. Ot taki, prosty jak konstrukcja cepa, dupochron. 

Co by nie mówić, to polska dusza wymaga naprawy, co ja mówię, generalnego remontu. Co chcę przez to powiedzieć? To, że możemy do końca świata i jeden dzień dłużej mówić, że w Polsce jest tak, a nie inaczej ze względu na położenie geopolityczne, historię, plamy na słońcu i złą wilgotność powietrza. Ale to nic nie da, dlatego, że rzeczywistość można zaklinać do woli, a ona i tak pozostanie niewzruszona. Prawda jest taka, że jesteśmy sami sobie winni. To, że w Polsce jest tak, a nie inaczej jest naszą winą. Tego jacy jesteśmy i tego, że nie chcemy się zmienić. Tego, że sami jesteśmy swoim największym wrogiem (nie żebyśmy nie mieli innych) i że nie zanosi się na to, abyśmy mieli zamiar coś z tym fantem zrobić. 

Cytowana przeze mnie w jednym z wcześniejszych postów "Modlitwa Polaka" z filmu "Dzień Świra" zdaje się wyznaczać światopogląd i modus operandi 90% naszego narodu. Aby nie cytować samych filmów powiem za Churchillem "Pozostaje to tajemnicą i tragedią historii że naród [Polacy] gotów do wielkiego heroicznego wysiłku, uzdolniony, waleczny, ujmujący powtarza zastarzałe błędy w każdym prawie przejawie swoich rządów. Wspaniały w buncie i nieszczęściu, haniebny i bezwstydny w triumfie. Najdzielniejszy pośród dzielnych, prowadzony przez najpodlejszych wśród podłych". Część, którą podkreśliłem uważam za najbardziej trafną. Ujmując rzecz mniej poetycko - wszystko potrafimy spierdolić. Tak było kiedyś i tak jest teraz. 

Przykład, który powraca jak zły szeląg (jeden z wielu rzecz jasna) - autostrady. Po raz kolejny, kolejny odcinek drogi A ileś tam nie może być dokończony, bo wykonawca X (kolejny) zbankrutował. Ogłaszamy więc nowy przetarg, wypowiada się p.o. dyrektora GDDKiA i oświadcza, że najważniejszym kryterium będzie cena (kolejny raz) gdyż chodzi o publiczne pieniądze. Dum, dum, dum... Pojęcie uczyć się na własnych błędach w tej szerokości geograficznej nie istnieje. Tu istnieje jedynie pojęcie powtarzania tych samych błędów do usrania. O ile każdy, trzeźwo myślący człowiek widzi, że to droga donikąd, to nikt niczego nie zrobił aby to zmienić - w każdym razie nic mi na ten temat nie wiadomo. 

Czemu tak jest? Ciężko powiedzieć. Moją odpowiedzią jest bliżej nieokreślona, genetyczna choroba duszy, przenoszona rzecz jasna drogą płciową. Lekarzy od dusz chyba nigdy nie brakowało, ale historia pokazuje, że w znakomitej większości byli to szarlatani, teraz chyba nie jest inaczej. To, że duszę jest ciężko uleczyć jest jednym problemem. Drugim jest to, że taki stan rzeczy jest bardzo wielu osobom na rękę. Wszystkim tym, którym pasuje ten mafijno-koteryjny sytem, suto okraszony nepotyzmem z sitwokrajcą na deser. Zresztą co tu dużo mówić, "chorymi" ludźmi o wiele łatwiej kierować. Po co więc szukać leku na tego wirusa, który trawi nasz naród i kraj? Jest z nami od tylu lat. Wyhodowany na własnej piersi i krwawicy, Twój prywatny wróg... Dany Ci w genach, wyssany z mlekiem matki. 

A prościej? Prościej jest tak: koń jaki jest każdy widzi, a to co się dzieje w kraju nad Wisłą wystarczyłoby za scenariusze dla 100 klonów Stanisława Barei. (Rimshot).