28 maja 2008

Pamięć po komunizmie.

Znów zawrzało w mediach, tym razem za sprawą zbliżającej się publikacji książki o Lechu Wałęsie.
Z tego co na razie wiadomo w książce znajdą się materiały, które mają rzucić cień na przeszłość legendy Solidarności. A to pierwszy raz? A no nie pierwszy. Mniejsze lub większe sensacje związane z przeszłością byłego prezydenta nie są niczym nowym.
Wałęsa zaprzecza, odgraża się, straszy sądami - standardowa procedura. Reszta wydarzeń także przebiega dość standardowo. Powstaje wielki medialny szum, odżywają spekulacje i wzajemne oskarżenia, a i nie możemy zapomnieć o tym, że grupa tak zwanych intelektualistów postanawia oprotestować publikację. Żeby było ciekawiej, to żaden z nich książki jeszcze nie czytał, ale ten drobny szczegół nie może być przeszkodą! Nie na darmo jest się intelektualistą, wtedy nie trzeba czytać książek by je krytykować!

Nota bene tego typu protesty są rzeczą symptomatyczną świetnie obrazującą kolesiostwo i sitwokrację. Ilekroć ktoś z bardziej znanych wpakuje się w jakąś śmierdzącą sprawę, zawsze znajdzie się kilku yntelektualistów chętnych do podpisania się pod listem, w którym stwierdzą in gremio, że dany delikwent jest uosobieniem cnót wszelakich. Zupełnie jak te babcie zapytane o seryjnego mordercę mieszkającego piętro wyżej, które zawsze mówią: To był bardzo miły młody człowiek, zawsze mówił mi dzień dobry. Elyty robią to samo. To co naprawdę mówią to: On jest z nami, wypierdalać! Więc pamiętajcie drogie dzieci, nie liczy się temat pracy, tylko promotor!

Wraz z kontrowersjami wokół osoby Wałęsy i jego domniemanej współpracy z organami bezpieki powraca temat lustracji. Temat, który po dziś dzień budzi wiele kontrowersji zarówno w światku polityków jak i u przeciętnego zjadacza chleba. Temat, na który chyba już wszystko zostało powiedziane, no może poza najważniejszym, ostatnim słowem.
Temat lustracji poza oczywistym dobrodziejstwem inwentarza ma nam do zaoferowania cenną lekcję. Lekcję na temat tego w jaki sposób kształtuje się pamięć po komunizmie w polskim społeczeństwie.

O tym, że frakcja antylustracyjna jest bardzo silna, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że lustracji z prawdziwego zdarzenia nie udało się przeprowadzić po dziś dzień. Czerwony beton, ubecja, TW, farbowana opozycja, hołota zarażona czerwoną gorączką, jak i ci, których interesy za bardzo by ucierpiały na skutek lustracji zrobią wszystko co w ich mocy, by nie dopuścić do "polowania na czarownice".
Nie mogę powiedzieć aby ich postawa mnie dziwiła.

Bardzo mnie za to dziwi, a i czasem przeraża, postawa ludzi młodych. Pokoleń, które praktycznie rzecz biorąc nie są skażone epoką PRL. Zdecydowana większość przedstawicieli tych pokoleń, poza absolutnym brakiem jakiegokolwiek zainteresowania, wykazuje postawę niebezpiecznie zbliżoną do tej, o której pisałem przed chwilą. Głosy w stylu: mi nic to w życiu nie zmieni, po co to komu?, szkoda na to pieniędzy, te akta to najlepiej spalić i o sprawie zapomnieć, dochodzą do mnie dość często. Co jest odpowiedzialne za taki stan rzeczy?
Niewiedza, głupota, obojętność na sprawy ważne dla kraju, egoizm? Pewnie wszystko po trochu. Nie można także zapomnieć o permanentnym praniu mózgów przez pro-lewackie media, a przecie ludzi ciosanych z kartofla nie brakuje! O ile wyżej wymienione poglądy w dużej mierze należą do ludzi o jako tako ukształtowanym światopoglądzie, to tylko z trwogą mogę wyobrażać sobie jak będzie kształtował się światopogląd pokolenia PlayStation, pokemonów i Neostrady.

Wspomniane wcześniej opinie jak i fakt, że wielu młodych głosuje na postkomunę, dla niepoznaki mieniącą się lewicą, jest dla mnie przykrym dowodem na niezwykłą szkodliwość wirusa czerwonej gorączki. Nie twierdzę, że będąc młodym nie można mieć ciągotek bądź też poglądów lewicowych, jest to prostu dla mnie niezrozumiałe w kraju takim jak nasz. Moja ciemnogrodzka wyobraźnia jakoś tego nie obejmuje. Tak samo jak nie obejmuje tego, że Kwaśniewski został dwukrotnie wybrany prezydentem, lepiej, że teraz będzie zajmował się obroną praw człowieka (sic!) i tego, że czerwoni wygrali wybory parlamentarne.

Pomimo tego, że tytułowa pamięć po komunizmie nie ma się najlepiej i ciągle ulega wypaczeniom, a ludzi chętnych do by strzec jej prawdziwego wyglądu nie przybywa, wiem, że jest o co walczyć. Ponadto wszystkim czerwonym świniom, które maczały palce w procesie gnojenia swojego narodu, chciałbym przypomnieć, że kara za zdradę ojczyzny jest tylko jedna, a dzień sądu jeszcze nadejdzie.
Wszystkim tym, którzy pamięć mają dobrą ale krótką i mówią jaka to komuna była super, mogę powiedzieć przypomnijcie sobie: Czerwiec `56, Marzec `68, Grudzień `70, Czerwiec `76, Sierpień `80, kopalnię Wujek, księdza Popiełuszkę, stan wojenny, proces 16, rotmistrza Pileckiego - tak na początek.

Na koniec cytat, który dedykuję wszystkim tym, którzy twierdzą, że nie należy się rozliczać z czerwonymi. Mylicie się, jest to nasz obowiązek, jesteśmy to winni tym, którzy poświęcili swoje życie za wolną Polskę.

"i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie"

23 maja 2008

Azja Tuhaj-bejowicz i Fin de Siècle

Mijające tygodnie przyniosły wiele smutnych doniesień o bestialskim traktowaniu dzieci przez dorosłych. Córka gwałcona i więziona przez swojego ojca w piwnicy, skatowany 3,5 latek, sekciarze z Teksasu, 8 latka z Jemenu biorąca rozwód (sic!), gwałt na 9 latku, lub dzisiejszy news o skatowanej 2 miesięcznej dziewczynce. Niestety wymienione powyżej przypadki i im podobne nie są odosobnionymi incydentami.
Mówiąc o tym należy pamiętać, że doniesienia prasowe dotyczą spraw, które ujrzały światło dzienne, dlatego też skala problemu może być większa niż to się to wydaje.

Lekarze mawiają że, lepiej zapobiegać niż leczyć i ciężko się z nimi nie zgodzić. Myślę, że powyższą myśl można z powodzeniem przeszczepić na grunt prawa karnego. Rzecz jasna ameryki w tym momencie nie odkryłem, ale jak pokazuje życie, czasem o rzeczach oczywistych nigdy za wiele (szkoda, że często bez skutku). Każdemu, nawet początkującemu karniście wiadomo, że na funkcję prewencyjną sankcji wpływa nie tyle jej srogość, co nieuchronność w jej egzekwowaniu (w każdym razie tak mnie uczono). Całym sercem zgadzam się i popieram powyższą tezę. Popieram także wprowadzenie polityki zero tolerancji. Wiem, że nie ma ona zbyt wielu fanów w tęczowej rzeczywistości ultratolerancji, ale wydaje mi się, że nieco pruskiego drylu nikomu by nie zaszkodziło. Są momenty, w których trzeba przestać bawić się w kotka i myszkę i dać komu trzeba po łapach. Zważywszy na rosnący w geometrycznym tempie poziom bezhołowia we współczesnym świecie, śmiem twierdzić, że teraz jest właściwy moment.

Skuteczne egzekwowanie prawa jak również budowanie postaw legalistycznych w społeczeństwie ze względów "obiektywnych" jest procesem żmudnym i długotrwałym (zwłaszcza w Polsce). Pamiętajmy także, że zbrodni, o których mowa w tym poście dopuszczają się zwyrodnialcy pierwszego sortu. Creme de la creme ludzkiej szumowiny, obniżający jedynie poziom dna. Na nich potrzebny jest "większy bat". Drastyczne czasy wymagają drastycznych środków. Mam pewien pomysł, ponownie mało oryginalny i ponownie z pewnością bez szans na ciepłe przyjęcie pośród piewców tęczowego porządku świata, no ale cóż... Posłuchajcie, a raczej poczytajcie.

Po pierwsze przywrócenie kary śmierci. I to już wydaje się skrajnie niemożliwe. To jednak nie wszystko. Jeśli chodzi o mnie to w przypadku faceta, który zamknął swoją córkę w piwnicy, by tam ją latami gwałcić zwykły strzał w łeb i rów z wapnem to stanowczo zbyt humanitarna metoda pozbawienia życia. Dlatego też moim zdaniem tego jegomościa i jemu podobnych powinno się potraktować na wzór Azji z Pana Wołodyjowskiego. Rynek każdego większego miasta zaopatrzyć w powiedzmy 3 pale i raczyć nimi gwałcicieli i morderców dzieci. Drastyczne i średniowieczne ale być może skuteczne. Mam dziwne przeczucie, że wizja naostrzonego pala wbijanego w dupsko ostudziłaby wiele temperamentów.

Tak, wiem, pomijając oczywiste kontrowersje wokół drugiej części mojego pomysłu, to sam pomysł skutecznego egzekwowania prawa w tej części globu brzmi jak mrzonka, no ale podobno każdemu wolno marzyć.

Pora na drugą część wpisu.
Świat się kończy, jeśli nie literalnie, to z pewnością kończy się świat takim jakim go znamy.
W jednym z postów wspominałem o haśle prawa człowieka dla dżdżownic. Czas pokazał, że to z czego się naśmiewałem przybrało realną formę. Co prawda nie w postaci dżdżownicy, tylko stworzenia nieco większego jakim jest szympans. Proporcje zwierzęcia inne, proporcje absurdu - podobne. Oto czytamy, że aktywistka na rzecz praw zwierząt ma zamiar wystąpić do Trybunału Praw Człowieka (sic!), by ten uznał szympansa za osobę! Nie od wczoraj wiedziałem, że zieloni i inni podobni im obrońcy praw wszystkiego mają nierówno pod sufitem, ale tej babce to się już kompletnie w dupie poprzewracało. Co prawda twierdzi, że nie chce aby szympansa uznano człowiekiem, tylko osobą, ale po 1 osobiście nie widzę różnicy, po 2 sprawa szympansa przed Trybunałem Praw Człowieka!!! Bez dalszego komentarza.

Wszelkie granice ulegają zatarciu, liczba kretynizmów wymyślanych przez ludzi ciągle rośnie. Nic już nie jest czarne ani białe, tradycyjnie rozumiany ład i porządek przestaje istnieć. Mówcie co chcecie, ale wg mnie cywilizacja zachodu chyli się ku upadkowi. Co innego mogę sądzić, gdy wszystko ulega wypaczeniu w zastraszającym tempie, zboczenia stają się normą, a głosy rozsądku są spalone w blokach, zakrzyczane tolerancyjno-postępowym bełkotem.

Na koniec jeszcze mała dawka rozrywki rodem z mojej ulubionej wyspy i artykuł o wszystko mówiącym tytule: Dzieci z Wysp jak jaskiniowcy. "[...] jeden na pięciu 9-latków nie potrafi jeść sztućcami". Co mogę powiedzieć, jaki pan taki kram, jacy rodzice takie dzieci... Oczywiście nie zawsze, ale przyznaję, że nie jestem szczególnie zadziwiony tą wiadomością. Zdolności wychowawcze anglików pozostawiają sobie wiele do życzenia - nie tylko zresztą one.

I jak tu nie mówić, że świat się kończy? Ludzie tracą umiejętność posługiwania się sztućcami, a szympansy "walczą" o stanie się osobą. Dalej tylko małżeństwa i adopcja dzieci. A i bez tego można śmiało powiedzieć: "Ja tu widzę niezły burdel!" Niedługo trzeba będzie do dżungli spieprzać, bo niechybnie okaże się ostatnim bastionem normalności. Tam goryl będzie gorylem a człowiek człowiekiem, tak mi się przynajmniej wydaje, w każdym razie dopóki nie dotrą tam macki aktywistów!

20 maja 2008

Up in smoke.

Nie będę ukrywał radości z jaką przyjąłem wiadomość o tym, że premier Tusk przyznał się do palenia trawy. Od razu wiedziałem, że szykuje się przednia zabawa. Chciałbym powiedzieć, że to dobrze, że premier nie ukrywa przed opinią publiczną "pikantniejszych" szczegółów swego życia, ale nie sądzę, aby kierowały nim takie pobudki jak szczerość. W końcu jakby na to nie patrzeć Donald jest politykiem, możemy więc co najwyżej mówić o wyrachowanym zagraniu strategicznym.

Mniejsza jednak z motywami, szczerze powiedziawszy w ogóle mnie one nie interesują. O wiele lepsze jest to co się zaczęło dziać potem. Pan Tusk z pewnością był przygotowany na niezbyt ciepłe przyjęcie tych rewelacji przez opinię publiczną ( w końcu to Lechistan a nie Holandia) dlatego też niedługo po tym, gdy jak to mawiają anglojęzyczni gówno walnęło w wentylator, premier stwierdził, że był to młodzieńczy wybryk, z którego nie jest dumny, oraz, że wszelkie narkotyki to zło. Temat narkotyków w mediach jest zawsze przezabawny, a jeśli chodzi o narkotyki i polityków - tylko boki zrywać. A więc Tusk jest be bo jarał jointy, cały świat polskiej polityki bije się w pierś i zarzeka, że z narkotykami ma tyle wspólnego co z porządnym sprawowaniem władzy. Nie można także zapomnieć o gwoździu programu, którym prawie zawsze w takich przypadkach jest nieziemskie larum pod tytułem "narkotyki to ZŁO!", podniesione przez ludzi, którzy narkotyków na oczy nawet nie widzieli (przynajmniej teoretycznie). Może uwierzyli na słowo premierowi?

Nieważne. Wiadomo przecież, że nie chodzi o to, że ktoś kiedyś spalił jointa, albo 10, tylko o to, żeby oponenta zmieszać z błotem i przy okazji zrobić ludziom gówno z mózgu. Ten palił trawę, a tamten nie ma prawa jazdy, temu ucho odstaje, kurcze rewelacje rodem z tabloidów.
Polecam lekturę notki, z której możemy się między innymi dowiedzieć, o tym, że posłanka Kempa zastanawia się, czy aby mózg premiera nie ucierpiał na skutek palenia. Na tym nie koniec rozrywki, proszę oto cytat: "Chcę mieć trzeźwego i wolnego od narkotyków premiera. Polityk tej rangi powinien być kryształowy". Życzę powodzenia w poszukiwaniach, ma Pani już zapas świec? Polska polityka jaka jest każdy widzi i to, że ktoś kiedyś palił trawę wg mnie powinno być jednym z najmniejszych zmartwień. Dla jasności, to co napisałem powyżej nie ma na celu obrony postawy premiera, tudzież wpisania się w nurt prolegalizacyjny. Kolejny raz nasi kochani politycy wolą deliberować nad pierdołami zamiast coś naprawdę zrobić.
Co sprowadza mnie po raz kolejny do stwierdzenia, że najchętniej bym ten cały burdel pysznie mieniący się reprezentantami narodu jak to się mawia wyjebał w kosmos, rzecz jasna lewaków w pierwszej kolejności.

A teraz z innej beczki. Chciałem polecić szanownym czytelnikom bloga byłego członka Lpr, nikogo innego jak Wojciecha Wierzejskiego! Tak właśnie jego! Dla tych, którzy w tym momencie pukają się głowę, spieszę donieść, że lektura wspomnianego bloga o ile z pewnych względów bywa arcytrudną, to czasem warto się zmusić, gdyż niejednokrotnie dzięki teoriom Wierzejskiego banan nie schodzi z ryja przez długi czas. Przykładowo, pojęcie wolności wg "myśli Wierzejowskiej": "Rdzeniem bowiem klasycznego rozumienia wolności jest zawsze wybór dobra. [...] Wybór anty-dobra nie jest żadną wolnością [...] Wolność więc musi występować w relacji do dobra, inaczej nie jest wolnością."
Klasyk. Nic dodać nic ująć. Bo przecież: "Moja jest tylko racja i to święta racja, bo jeżeli nawet jest i twoja, to moja jest mojsza niż twojsza i zaprawdę powiadam wam, że to właśnie moja racja jest najmojsza". Dla niezorientowanych powyższy cytat pochodzi z filmu Dzień Świra. Uwielbiam argumentację w stylu: bo jest tak i chuj.