16 grudnia 2009

Grzeszne myśli.

Na początek informacja o poczynaniach sług szatana vel swołoczy z Gówno Prawdy. We Wrocławiu trwa batalia o nadanie alei spacerowej imienia rotmistrza Witolda Pileckiego. Niektórym jednak patron się nie podoba. W tym publicystce lokalnej „Gazety Wyborczej”.
Jakoś mnie to nie dziwi. Wybiórczej nie podoba się nic co związane z patriotyzmem, bo to przecież trąci zaściankiem, a na to nie możemy sobie pozwolić! A już na pewno nie postępowa swołocz z Wybiórczej.
Murem przeciwko Pileckiemu stanęła lokalna „Gazeta Wyborcza”, poświęcając inicjatywie serię artykułów. Publicystka wrocławskiej „Wyborczej” Beata Maciejewska argumentuje, że „na Starym Mieście powinny obowiązywać nazwy historyczne, a jeśli nie można do nich wrócić, należy się dostosować do dawnych obyczajów nazewniczych”.
Ja także jestem za dostosowaniem się, choć powinienem powiedzieć przywróceniem dawnych obyczajów. Dla ścisłości dodam, że tylko niektórych, gdyż tak jak jedyna słuszna gazeta bywam wybiórczy. Całym sercem popieram dawny obyczaj polegający na karaniu zdrajców. Wróćmy więc do tej pięknej świeckiej tradycji i niech na drzewach w końcu zawisną komuniści i ich klakierzy. Do takich obyczajów miłośnicy czerwonego, nomen omen, fallusa belzebuba skupieni w antypolskiej gazecie wybiórczej pewnie nie mają ochoty powracać? Pewnie woleliby, aby aleja została nazwana imieniem Mi... Mii... Miii... Michnika... Adama zresztą.

Skoro rytualne biczowanie GW mamy z głowy, to czas na dawkę science-fiction. Polityka liberalna, daleka od protekcjonizmu, uchroniła Polskę przed recesją - mówił minister finansów Jacek Rostowski [...] + Myślę, że to dzięki temu, że kontynuowaliśmy politykę liberalną i wolnorynkową, Polska jest jedynym państwem europejskim, które nie zaznało kryzysu światowego. Rozumiem, że PO lubi propagandę sukcesu, przepraszam politykę, wszak co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale musi pamiętać, że nie każdy ma dostęp do tak dobrego towaru jakim raczy się ekipa PO. Napisałem science-fiction, lecz po chwili zastanowienia lepiej by chyba było napisać tragicomic political-fiction. Drogie PO - za dużo "miodku", oj za dużo...

A propos tak zwanego good shit - znów zrobiło się ciekawie za sprawą Piesiewicza i filmu, w którym dla odmiany występuje nie jako scenarzysta, lecz gra w nim główną rolę.



Jak widać Piesiewicz wyznaje zasadę "Coco Jambo i do przodu!" Pomimo tego, że wyznawców tejże zasady jest wielu, to zachowanie Piesiewicza przedstawione na filmie spotkało się negatywnym odzewem. Wiele osób uważa, że senatorowi oraz "autorytetowi moralnemu" takie zachowanie nie przystoi. Pamiętajmy jednak, że jak mówi porzekadło "każdy kij ma dwa końce", a na drugim końcu kija znajdują się osoby, które solidaryzują się z Piesiewiczem. Jedną z tych osób jest Maleńczuk, który powiedział co wiedział: Krzysztof Piesiewicz to wybitny artysta, a artystom więcej wolno. A tym krajem rządzi stara baba, kołtun i kler uzurpujący sobie prawo do moralnych wyroków. Jak dobrze, że tego prawa nie uzurpują sobie muzycy po zawodówce, to by dopiero było! Wiem, że "artysty" in gremio uważają, że mają carte blanche na dziwactwa, prowokacje, ćpanie, pieprzenie nastolatek w dupę itd., jednakże powinni być świadomi tego, że są w błędzie i to w dość poważnym. Nie Panie Maleńczuk, artystom wolno tyle samo co każdemu innemu obywatelowi, bo co do zasady każdy jest wobec prawa równy. Ta sama zasada znajduje odzwierciedlenie w odniesieniu do oceny zachowań ludzi piastujących pewne stanowiska oraz aspirujących do pewnego miana. Jak mawiali drzewiej noblesse oblige...
Tylko gdzie to noblesse?

Brak komentarzy: