05 października 2008

Potęga smaku, czyli pamięć po komunizmie vol. 2

Jakiś czas temu rozwodziłem się nad kształtem pamięci po komunizmie w polskim społeczeństwie. Skupiłem się wtedy na kwestiach związanych z lustracją oraz na tym jak postrzegają minioną "epokę" młodsze pokolenia. Chciałbym wzbogacić swoje rozważania o mały szkic postaw jakie można zaobserwować u ludzi nieco starszych.

Postawy te należą do nadzwyczaj ciekawych i warto im się bliżej przyjrzeć. Co czyni je tak ciekawymi? To, że występują wyłącznie u szarego zjadacza chleba. Nie u partyjnych aparatczyków, czerwonego betonu, byłych ubeków, itp. Innymi słowy u nikogo, kto mógł czerpać realne korzyści z faktu życia w kraju "Demokracji Ludowej".

Mam na myśli wszystkich tych, którym PRL zabrał młodość i większość dorosłego życia, a pomimo tego, z uporem godnym wyższej idei, twierdzą, że za komuny było lepiej!


Niewątpliwie niektórym było lepiej, lecz jak już wspomniałem wyżej nie o nich będzie mowa. Pomówmy o Kowalskim, o Nowaku i pani Jadzi ze spożywczaka... Czy im było lepiej? Ano było... Smutne, ale prawdziwe. Życie to sen wariata, nieprawdaż? Mowa tu sznycie człowieka, któremu niewiele do szczęścia potrzeba. W tym miejscu konieczna jest dygresja, nie chodzi mi o poetycko-filozoficzne ujęcie tego stwierdzenia, nie. Nie mam na myśli ludzi cieszących się szumem drzew i łanów zboża, podziwiających zachody słońca i błękit nieba. Mam na myśli ludzi "ciosanych z kartofla", którzy idealnie wtopili się w socrealistyczny krajobraz. To ci, którzy po kres swych dni będą wychwalać wczasy pod gruszą, m3 w śmierdzącym bloku, talon na małego fiata i pracę spod znaku czy się stoi czy się leży...
Właśnie oni byli i są po dziś dzień wiernymi obrońcami PRL.

I tu jest pies pogrzebany, właśnie dzięki zastępom kartoflanych ludków i im podobnych PRL miał szanse na zaistnienie i na trwanie. Niestety jak pokazuje życie niewielu ludzi jest tego świadoma. Daltoniści i ślepcy oraz demagodzy szerzący relatywizm moralny odwracający kota ogonem, tych nie brakuje. Oni zadbają o to by kaci stali się bohaterami a kundle salonowymi pudelkami. Przecież nie było nic złego w sprzedaniu się czerwonym, donoszeniu, położeniu uszu po sobie i biernym patrzeniu na to jak gnojony i niszczony jest polski naród, skądże, takie były czasy, inaczej się nie dało...

Śmiem wątpić. Byli i tacy, którzy nie stali bezczynnie. Tacy, którzy się nie sprzedali i chcieli walczyć. Ludzie, którzy mieli świadomość tego, że system totalitarny oparty jest nie tylko na aparacie przymusu, wojsku, milicji i skurwysynom z bezpieki. To coś więcej, o wiele więcej. To skomplikowany organizm, sprytna machina, która do poprawnego działania potrzebuje wielu trybów i trybików. Kartoflane ludki jak ulał pasowały do tego by stać się materiałem na trybiki totalitarnej machiny. Twierdzę, że PRL nie byłby tym czym był, gdyby nie rzesze skundlonych "maluczkich", wszystkich tych, którzy położyli uszy po sobie. Mierny, bierny ale wierny - czerwoni wiedzieli jaki "potencjał" drzemie w takich ludziach i świetnie go wykorzystali.

Skundlenie całego narodu nie byłoby możliwe bez ziarna skundlenia, które drzemało w wielu z naszych rodaków, czerwoni stworzyli mu dogodne warunki, by mogło wykiełkować i rosnąć. Gorzkie żniwa zbieramy po dziś dzień.

Jest to dla mnie bardzo przykry fakt, zwłaszcza, że zgadzam się z tezą, że "w gruncie rzeczy była to sprawa smaku".

Brak komentarzy: