Pora na słów kilka o "polskiej egzotyce", czyli o tym jak wygląda demokracja po polsku. Można by ją bez większego problemu, z biegu nazwać dupokracją z racji tego, że po prostu jest do dupy, byłoby to jednak zbytnie uogólnienie.
Polską odmianę demokracji można z powodzeniem nazwać sitwokracją, Ci bardziej spostrzegawczy pewnie zauważyli, że nie jestem autorem tego terminu :) Jak widać na załączonym obrazku artykuł o tym tytule ukazał się w jednym z wydań "Wprost". Traktował on o tym, jak to miejscowe koterie różnego rodzaju szkodzą rozwojowi demokracji oraz utrudniają życie przeciętnemu obywatelowi. Nic odkrywczego, przykra, szara polska codzienność...
Wspomniany artykuł ukazał się, o ile mnie pamięć nie myli, w 2001 roku, treść niestety pozostaje aktualna po dziś dzień. Nie żeby mnie to bardzo dziwiło... Ciągle dziwi mnie jednak ten sposób myślenia, postrzegania świata. Jeżeli się nie mylę to w jednej z książek Ziemkiewicza czytałem, że na dzień dzisiejszy mamy więcej koncesji i tego typu ograniczeń niż w `90 (sic!)
Nie trzeba jednak sięgać po publikacje, zestawienia czy też statystyki aby przekonać się, że nasze państwo za wszelką cenę chce utrudnić obywatelowi życie. Jednym ze sposobów na osiągnięcie tego celu są różnego rodzaju koncesje i obwarowania prawne mające na celu zamknięcie bądź też znaczne utrudnienie dostępu do wielu profesji. Nie mówię tu jedynie o najbardziej znanym zawodzie prawnika, popatrzmy choćby na to ile czasu i trudu kosztuje założenie głupiej działalności gospodarczej. Sprawdźcie jak ta procedura wygląda zagranicą, a jak w Polsce.
Prawdę powiedziawszy to nie ma co się specjalnie rozwodzić. Jak kraj długi i szeroki sitwa na sitwie i sitwą pogania. Nieważne jaka grupa zawodowa, wszędzie znajdzie takie lub inne kółko wzajemnej adoracji gotowe w każdej w chwili utrudnić innym życie lub zatuszować brak profesjonalizmu swoich ziomków. Rzecz jasna wszyscy mają głęboko w dupie wpływ tego rodzaju postępowania na gospodarkę w skali makro (o ile w ogóle w ich świadomości funkcjonuje takie pojęcie). Liczy się jedynie moja dupa i moja kieszeń! Po nas choćby potop... Wolny rynek? Równość szans? Równość wobec prawa? Panie, tu je Polska, na głowę żeś Pan upadł? Nie smarujesz nie jedziesz....
I jak w tym kraju ma być dobrze?
PS
Tak a propos smarowania, przypomniała mi się rozmowa z moim kolegą z Anglii. Rozmawialiśmy o tym ile się zarabia w Polsce i w Anglii. Zahaczyliśmy o lekarzy, powiedziałem, że u nas bajki nie ma, no ale w sumie jak taki jeden z drugim weźmie w łapę to aż tak źle na tym nie wychodzi. Po tym jak już go przekonałem, że nie robię go w bambuko i, że z tym braniem łapówek przez lekarzy to nie żart, usłyszałem: "Ale za co oni mieliby tak właściwie brać te łapówki..."
Jaki z tego wniosek? Podróże kształcą...
Polską odmianę demokracji można z powodzeniem nazwać sitwokracją, Ci bardziej spostrzegawczy pewnie zauważyli, że nie jestem autorem tego terminu :) Jak widać na załączonym obrazku artykuł o tym tytule ukazał się w jednym z wydań "Wprost". Traktował on o tym, jak to miejscowe koterie różnego rodzaju szkodzą rozwojowi demokracji oraz utrudniają życie przeciętnemu obywatelowi. Nic odkrywczego, przykra, szara polska codzienność...
Wspomniany artykuł ukazał się, o ile mnie pamięć nie myli, w 2001 roku, treść niestety pozostaje aktualna po dziś dzień. Nie żeby mnie to bardzo dziwiło... Ciągle dziwi mnie jednak ten sposób myślenia, postrzegania świata. Jeżeli się nie mylę to w jednej z książek Ziemkiewicza czytałem, że na dzień dzisiejszy mamy więcej koncesji i tego typu ograniczeń niż w `90 (sic!)
Nie trzeba jednak sięgać po publikacje, zestawienia czy też statystyki aby przekonać się, że nasze państwo za wszelką cenę chce utrudnić obywatelowi życie. Jednym ze sposobów na osiągnięcie tego celu są różnego rodzaju koncesje i obwarowania prawne mające na celu zamknięcie bądź też znaczne utrudnienie dostępu do wielu profesji. Nie mówię tu jedynie o najbardziej znanym zawodzie prawnika, popatrzmy choćby na to ile czasu i trudu kosztuje założenie głupiej działalności gospodarczej. Sprawdźcie jak ta procedura wygląda zagranicą, a jak w Polsce.
Prawdę powiedziawszy to nie ma co się specjalnie rozwodzić. Jak kraj długi i szeroki sitwa na sitwie i sitwą pogania. Nieważne jaka grupa zawodowa, wszędzie znajdzie takie lub inne kółko wzajemnej adoracji gotowe w każdej w chwili utrudnić innym życie lub zatuszować brak profesjonalizmu swoich ziomków. Rzecz jasna wszyscy mają głęboko w dupie wpływ tego rodzaju postępowania na gospodarkę w skali makro (o ile w ogóle w ich świadomości funkcjonuje takie pojęcie). Liczy się jedynie moja dupa i moja kieszeń! Po nas choćby potop... Wolny rynek? Równość szans? Równość wobec prawa? Panie, tu je Polska, na głowę żeś Pan upadł? Nie smarujesz nie jedziesz....
I jak w tym kraju ma być dobrze?
PS
Tak a propos smarowania, przypomniała mi się rozmowa z moim kolegą z Anglii. Rozmawialiśmy o tym ile się zarabia w Polsce i w Anglii. Zahaczyliśmy o lekarzy, powiedziałem, że u nas bajki nie ma, no ale w sumie jak taki jeden z drugim weźmie w łapę to aż tak źle na tym nie wychodzi. Po tym jak już go przekonałem, że nie robię go w bambuko i, że z tym braniem łapówek przez lekarzy to nie żart, usłyszałem: "Ale za co oni mieliby tak właściwie brać te łapówki..."
Jaki z tego wniosek? Podróże kształcą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz